Ksiądz Karol Godlewski, kapłan działającym w Radzie Duszpasterzy Dzieci i Młodzieży Archidiecezji Białostockiej, który potrafi pięknie i prosto tłumaczyć zawiłości wiary. My rozmawiamy z nim o tym, jak z nadchodzących świąt nie zrobić sobie dłuższego weekendu, o nacisku komercji na Święta Bożego Narodzenia, kryzysie wiary i o tym, czy możliwa jest jedność z Bogiem, bez fizycznego uczestnictwa we Mszy Świętej.
Ewa Bochenko: Dziś często świąteczny czas traktowany jest nieco jak przedłużenie weekendu. W jaki sposób nie gubić wartości świąt w dzisiejszych, pustych duchowo, czasach?
Ksiądz Karol Godlewski: Myślę, że w tym wymiarze najważniejsza jest pamięć o trzech częściach, z których składa się człowiek. Weekend, a więc czas odpoczynku, dotyka przede wszystkim odpoczynku ciała i psychiki, a więc dwóch z trzech składowych człowieka. To jest bezsprzecznie konieczne i nic w tym złego nie ma. Przeciwnie, źle by było, gdyby człowiek nie dbał o ciało i psychikę.
Jednak dwie trzecie to jeszcze nie całość. Człowiek ma również duszę. A dusza rządzi się swoimi prawami: nie zaspokoi jej potrzeb to, co zaspokaja potrzeby ciała i psychiki. Tutaj trzeba czegoś więcej, a konkretnie Kogoś więcej – trzeba odniesienia do Boga. Bóg ten zaś to nie tylko jakiś system wartości czy kult, do którego jesteśmy bardziej lub mniej zobligowani, ale przede wszystkim żywa i prawdziwa Osoba, która chce być z nami w relacji przyjaźni.
Najważniejsze to poczuć na własnej skórze różnicę, o której pięknie pisze papież Franciszek w swoim programowym dokumencie „Evangelii gaudium”: różnicę między tym, jak dobrze jest być blisko Boga, a jak źle z dala od Niego. Wtedy nie spłycimy świętowania tylko do „wolnych dni”, ale będziemy zabiegali o bycie przy Jezusie Chrystusie – w takim wymiarze, w jakim to tylko jest możliwe w tym czasie. W przeciwnym razie, gdybyśmy tę sprawę zaniedbali, czulibyśmy, że czegoś nam brakuje, że człowiek to nie tylko ciało i psychika, ale też i dusza, zaś święta to nie tylko czas, kiedy nie trzeba iść do pracy i można posiedzieć przy stole z bliskimi, ale przede wszystkim – mówiąc językiem Biblii – „czas łaski od Pana”.
Boże Narodzenie czy Święta Wielkanocne? Które, z perspektywy Kościoła, są ważniejsze? Bo zdaje się, że wierni, przez komercjalizację, te pierwsze traktują jako istotniejsze…
– Bałbym się udzielenia jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Przede wszystkim z tego powodu, że Wielkiej Nocy nie byłoby, gdyby nie było Bożego Narodzenia, zaś – jak pisze św. Paweł – „gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, próżna byłaby nasza wiara”, a więc także nie miałoby sensu świętowanie narodzin Mesjasza. Wydarzenie Jezusa Chrystusa, a więc obecność Wcielonego Słowa, które stało się Ciałem, zamieszkało wśród nas, nauczało, uzdrawiało i obsypywało łaskami, a w końcu oddało za nas swoje życie i zmartwychwstało, jest całością.
Poszczególne święta w roku liturgicznym ukazują nam konkretne aspekty dzieła Jezusa, których szczytem jest Misterium Paschalne, co nie zmienia faktu, że o którymkolwiek innym można powiedzieć, że jest nieważny. Komercja faktycznie kładzie akcent na Boże Narodzenie, ale to nie jest dla nas oczywiście źródło prawdy objawionej. Może się tak dziać także dlatego, że zimowe święta to czas rodzinnego ciepła, wydarzenia nazwane w Różańcu tajemnicami radosnymi. To nam się podoba.
Z kolei Wielkanoc to, owszem, tajemnice chwalebne, ale będące bezpośrednią konsekwencją tych bolesnych. To z kolei już wyższy poziom, na który trzeba się wdrapać. Nie lubimy bólu, ofiary, a zwłaszcza śmierci, nawet, jeśli w perspektywie jest chwała. Radość i sielanka z niewidoczną wręcz perspektywą cierpienia, które jest hen za horyzontem, a więc bardzo daleko, jest chyba bardziej w duchu współczesnego świata.
Wirus szaleje, kolejny rok liturgiczny jest zubożony poprzez brak uroczystości, które zawsze dodawały świętom katolickim podniosłości. Jak przeżywać je bez tych wszystkich pięknych uroczystości, z nimi związanych?
– Uroczystości będą, chociaż przy zmniejszonej liczbie wiernych w nich uczestniczących. Papież Franciszek pisze o św. Józefie, którego rok obecnie przeżywamy, że miał on niesamowitą zdolność przyjmowania rzeczywistości taką, jaka ona jest, i robienia z niej czegoś dobrego, problemy zamieniając w szansę.
To chyba dobra intuicja dla nas na te święta. Dobrze się stanie, jeśli uświadomimy sobie, że idziemy do świątyni lub też stajemy do modlitwy nie tylko po to, by uczyć się mówić do Boga „Ojcze”, ale także po to, by do bliźniego uczyć się w konsekwencji mówić „bracie” lub „siostro”. A to może nam otworzyć szerzej oczy na drugiego człowieka i jego potrzeby. W mniejszych wspólnotach parafialnych jest o to łatwiej: ludzie sami, w duchu troski nie tylko o siebie, ale i o drugiego człowieka, mogą na przykład podzielić się, którego dnia uczestniczą w liturgii, a którego dają miejsce komuś drugiemu. A wtedy pobożnie przeżyją nie tylko swoją obecność w kościele, ale i swoją nieobecność, ofiarując ją jako swojego rodzaju ukrzyżowanie, na wzór tego Chrystusowego ukrzyżowania: rezygnuję z czegoś, czego chcę, dla dobra drugiego człowieka. Dla chcącego nic trudnego. Ważne tylko, by obiektywizować swoje odczucia i zwyczaje, którymi zawsze się kierowaliśmy.
Co mam na myśli? Na przykład to, że nie każda nieobecność w kościele jest grzechem. Albo że chwała oddana Bogu to nie tylko bycie na liturgii, ale także naśladowanie Jezusa, próba życia w taki sposób, jak żyłby Jezus, gdyby był na moim miejscu. To, że w jakimś przypadku „zawsze było tak, a nie inaczej”, to nie znaczy, że zawsze musi być tak samo. O ile w minionych latach kładliśmy akcent na mówienie do Boga „Ojcze nasz”, kto wie, czy w tym i ubiegłym roku Bóg nie mówi do nas „sprawdzam, na ile faktycznie jestem Ojcem waszym, a więc na ile patrzysz nie tylko na pionową belkę krzyża, łączącą człowieka z Bogiem, ale także na poziomą, łączącą ludzi między sobą”.
Które uroczystości, związane ze Zmartwychwstaniem Pańskim są najważniejsze? Tridum Paschalne? Rezurekcja?
– Najważniejszą liturgią w roku jest Wigilia Paschalna, a więc obrzęd mający miejsce w nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę Wielkanocną. Zasadniczo dla czytelności znaków w liturgii powinien on zaczynać się później, faktycznie w nocy, i łączyć się z odbywającą się niemal o świtaniu procesją rezurekcyjną, ale w polskiej tradycji te dwie liturgie na ogół są odrębne: Wigilia Paschalna jest w wielkosobotni wieczór, zaś rezurekcja w niedzielę rano. Pewnie jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, zanim się to zmieni.
Zaś w samej Wigilii Paschalnej najważniejszym obrzędem jest coś, na co może nie zwracamy aż tak dużej uwagi: odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych. To też pokazuje nam papież Franciszek w „Orędziu” na tegoroczny Wielki Post: celem wszystkich wielkopostnych ćwiczeń i duchowych praktyk jest przygotowanie do momentu, w którym raz jeszcze, świadomie i dobrowolnie, powiemy Bogu „tak”, wybierzemy Boga już nie dlatego, że ktoś nam kazał albo ktoś – jak rodzice i chrzestni – zdecydował za nas, ale dlatego, że sami, przyjąwszy Boże Słowo, stwierdzamy, że Bóg, którego to Słowo pokazuje, jest wart zawierzenia Mu swojego życia.
W Wigilię Paschalną układ czytań i liturgii pokazuje przepiękną prawdę na ten temat: najpierw otrzymujemy przypomnienie, że przyrównane przez proroka Izajasza w do deszczu i śniegu Słowo, które Bóg wypowiada, „nie wraca do Niego bezowocnie, dopóki nie spełni swojego posłannictwa”, a następnie jesteśmy zaproszeni do odnowienia swoich przyrzeczeń chrzcielnych, a więc także daru, dzięki któremu możemy mówić do Boga „Abba”, a więc dosłownie „Tatusiu”.
Cały Wielki Post otrzymujemy Słowo o Bogu. Ostatnim, najwymowniejszym Słowem jest adorowany w Wielki Piątek znak krzyża, na którym Bóg objawił pełnię swojej miłości do człowieka. W Wigilię Paschalną to Słowo wraca do Boga jako nasze odnowienie Chrztu.
Jak modlić się, bez fizycznego uczestnictwa we Mszy Świętej, nie tracąc tego, co ona daje? Czy to w ogóle jest możliwe?
– Na to pytanie już trochę powiedziałem wyżej, aczkolwiek co mogę dodać, to przypomnienie, że przyjęta Komunia Święta się nie – za przeproszeniem – przeterminowuje. Jeśli przyjmuję Eucharystię wtedy, kiedy to możliwe – na przykład na rekolekcjach wielkopostnych, po spowiedzi – to ta przyjęta Eucharystia wprowadza mnie właśnie w „komunię”, a więc jedność z Jezusem, która trwa dopóty, dopóki sam jej nie zerwę przez świadomy i dobrowolnie popełniony grzech ciężki.
A więc nie mogąc iść do świątyni, by uczestniczyć w Eucharystii i przyjąć Komunii Świętej, wcale nie tracę jedności z Jezusem – On jest przy mnie. On jest moim Obrońcą – tak o Bogu mówi Pismo Święte – a nie oskarżycielem. To drugie imię to imię szatana. Bóg mnie nie oskarża i nie wini za coś, co nie jest moją winą, On nieskończenie bardziej niż przywołany św. Józef potrafi problem przekuwać w szansę i znajduje mnóstwo okazji, by do mnie dotrzeć ze swoją łaską wtedy, kiedy ja nie mogę dotrzeć do Niego. Szczególną przestrzenią tej łaski jest na pewno modlitwa wspólnotowa, rodzinna: „gdzie dwóch albo trzech się gromadzi w Imię Moje, tam Ja jestem pośród nich”, mówi Jezus.
Nieocenione jest także spotkanie ze Słowem Bożym, modlitewne czytanie Pisma Świętego. Ono jest przecież natchnione nie tylko w stronie biernej, a więc nie tylko kiedyś Duch Święty natchnął autorów ksiąg biblijnych, ale także w stronie czynnej, a więc Duch tchnie z kart Biblii w życie tego, kto słucha jej słów.
Obecna, pandemiczna sytuacja, bardzo utrudnia dostęp do spowiedzi, która jest bardzo ważna. W jaki sposób sobie z tym radzić?
– Myślę, że w tym roku o spowiedź jest o wiele łatwiej, niż rok temu. Tu również sprawdza się zasada, że dla chcącego nic trudnego. Chociaż w sytuacji niemożności przystąpienia do spowiedzi dla zgładzenia grzechów wystarczy nawet akt żalu doskonałego (a więc motywowanego miłością do Boga, a nie np. strachem przed karą), to myślę, że nie trzeba uciekać się takich rozwiązań.
Administrator naszej Archidiecezji, bp Henryk Ciereszko, w specjalnym liście do duszpasterzy, zawierającym wytyczne na ten czas, poprosił o wzmożoną dyspozycyjność w kwestii sprawowania spowiedzi, zaznaczając, że w czasie epidemii nie musi ona odbywać się koniecznie w konfesjonale.
Jeśli ktoś się boi przybyć na liturgię, kiedy w kościele są inni ludzie w większej lub mniejszej liczbie, może przybyć w godzinach, kiedy kapłan pełni dyżur w konfesjonale poza liturgią – większość parafii ma takie dyżury w dniach poprzedzających Wielkanoc. Jeśli boi się spowiedzi w konfesjonale (bo może poprzedni penitent zostawił zarazki na kratkach czy folii), może poprosić o spowiedź poza nim. Tutaj nie jest istotna forma, ale treść.
Ponadto, Kodeks Prawa Kanonicznego obliguje nas, kapłanów, do służenia spowiedzią zawsze, w każdym czasie i okolicznościach, ilekroć wierni „rozumnie o to proszą”. Jeśli zatem i takie okoliczności, o jakich mówiłem wyżej, są dla kogoś niepewne, można zadzwonić do księdza i umówić się na spowiedź – jeśli ktoś sobie życzy, osobiście nie mam problemów z podaniem numeru prywatnego telefonu: 502 147 275. W sprawie spowiedzi jestem dyspozycyjny 24/7. Byle tylko chcieć się pojednać z Bogiem.
W kościołach jest mniej wiernych, ogromny wpływ na to ma pandemia, ale też ostatnie wydarzenia ze sceny politycznej. Czy można jakoś temu zapobiec?
– Myślę, że przede wszystkim ważne jest tu ukazanie prawdy o Kościele i natury Kościoła. Całkowicie rozumiem tych, którzy dziś mówią „Chrystus tak, Kościół nie” z powodu grzechów ludzi Kościoła, którzy kiedyś powiedzieli poprzez swoją postawę „Kościół tak, Chrystus nie”, przedkładając instytucję, struktury, sprawy materialne, władzę i jej nadużycia, nad Ewangelię, która dla Kościoła była, jest i będzie jedyną drogą.
Jednak Kościół to nie tylko ludzie, ale ludzie i Bóg. On, Jezus Chrystus, jest Głową Kościoła, my, ludzie, członkami Ciała Kościoła. Fakt tylu upadków ludzi Kościoła pokazuje jeszcze mocniej to, o czym pisał kiedyś Benedykt XVI: że w Kościele Bóg działa nie tyle poprzez ludzi, co pomimo ludzi. Wszystkie czarne karty historii i teraźniejszości Kościoła to potwierdzają: gdyby nie Bóg, dawno by się to wszystko rozpadło.
Mi osobiście bardzo bliski jest obraz Kościoła jako Matki. Matki, której Ojciec potrzebuje, tak, jak potrzebował Maryi. Potrzebuje do tego, by Życie, które jest w Nim, ale jest dla ludzi wręcz abstrakcyjne, mogło stać się uchwytne. W Ojcu jest łaska, przebaczenie, komunia, ale człowiek po te dary może sięgnąć nie inaczej, niż przyjmując przez posługę Kościoła sakramenty. Lubię wyjaśniać to na przykładzie: woda jest w przyrodzie wszędzie, Bóg też jest wszędzie. Wody jednak nie napiję się z powietrza – muszę mieć ją skroploną, w jakimś naczyniu. Wtedy tylko może mnie uratować przed śmiercią z pragnienia.
Podobnie Bóg – chociaż jest wszędzie, to jedynie w Sakramentach, których sprawowanie Bóg powierzył Apostołom i ich następcom, jest uchwytny i gasi duchowe pragnienie. Kto to zrozumie i poczuje, nie zrazi się nigdy słabością szafarza, ale tym mocniej będzie dziękował Bogu, że przez brudny często kanał leci krystalicznie czysta woda. Ta Matka, którą jest Kościół, bywa – jak mówi Franciszek – „stara i niedołężna”. W takim stanie jednak matki się nie porzuca, ale poświęca się jej jeszcze więcej starania, czasu i uwagi. Na zawsze przecież pozostaje ona tą, która dała życie.
My też – widząc słabości Kościoła – nie możemy go porzucać, ale maksymalnie zaangażować się w upiększanie jego oblicza. Najpierw przez przebaczenie – przyjęcie tego przebaczenia w spowiedzi, oddając tam swoje grzechy, które także szpecą oblicze Kościoła, a następnie podanie tego przebaczenia dalej, by za jego pomocą ocierać brzydkie od grzechów twarze moich braci i sióstr w Kościele, na podobieństwo Weroniki, która na drodze krzyżowej Jezusa otarła Jego brzydkie od naszych grzechów oblicze, wydobywając na światło dzienne Jego piękno.
Dalej, przez konkretne działania, chociażby te określone siedmioma uczynkami miłosierdzia co do duszy i co do ciała, nie wykluczając tego, który każe nam „modlić się za żywych i umarłych”. Papież Franciszek we wspomnianym „Orędziu” pisze, że abstrakcja paraliżuje, ale skupienie się na konkrecie otwiera możliwe ścieżki. Nie zaradzę całemu złu na świecie i w Kościele. Mogę jednak zaradzić złu na moim podwórku. I to już będzie bardzo wiele.
Ksiądz ma fajne pomysły, zbliżające dzieci do Kościoła. A może w podobny sposób zachęcać starszą młodzież?
– To, co zbliża ludzi – tak dzieci, jak młodzież i dorosłych – do Kościoła, to poczucie, że są u siebie. Bardzo mocno to zobaczyłem, kiedy w tym roku nasz koryciński proboszcz, ks. Andrzej Gniedziejko, wpadł na wspaniały pomysł zorganizowania w niezamieszkałym pokoju na plebanii czegoś na wzór salki dla młodzieży. Dotychczas z powstałą w ostatnich latach oazą i scholą spotykaliśmy się albo w jednej z kaplic przykościelnych, albo dzięki życzliwości władz w Gminnym Ośrodku Kultury, Sportu i Turystyki. Jednak kaplica zimą była zbyt zimna, a GOKSiT – pomimo tego, że pracujące tam osoby okazywały nam mnóstwo życzliwości, to było zawsze miejsce jedynie wynajęte.
Teraz, kiedy młodzież ma pokój, który sama urządziła i o który dba, wie, że tutaj jest ich miejsce, do którego zawsze mogą przyjść, że to jest ich miejsce. Śmiem twierdzić, że bardzo ważne jest ukazanie ludzkiej twarzy Kościoła i samego Jezusa. Kiedy posyłał On swoich uczniów do tych miejscowości, do których sam zamierzał przyjść, posyłał ich – tak to dosłownie oddaje grecki tekst Ewangelii – „przed swoim obliczem”.
To od nas, posłanych, zależy, jakie oblicze Jezusa namalujemy w sercach ludzi, dla których jesteśmy duszpasterzami. Czy będzie to oblicze podobne do tego, które znamy z Ewangelii – pełne dobroci, przystępności i miłosierdzia – czy też oblicze przerażające i odpychające, albo po prostu nijak niepociągające. Tu dotykamy najważniejszej sprawy, o której w duszpasterstwie nigdy nie można zapomnieć. Sformułował ją kiedyś Benedykt XVI: kto nie daje Jezusa, zawsze daje za mało. Bo to o doprowadzenie do zażyłej relacji z Jezusem chodzi w tych wszystkich oazach, scholach, salkach, rekolekcjach, spotkaniach i eventach. Tylko o to.
Dziękuje za rozmowę.