40 lat przeżyła w mieście, potem przeprowadziła się na wieś, gdzie spędza jesień życia. Ale tylko w przenośni, bo energii i zapału do działania ma tyle, że można nim spokojnie obdzielić kilka osób. Przez ponad pięć lat była sołtyską. Gdy zrobiła, co zaplanowała, nie spoczęła na laurach. Teraz działa lokalnie.

Kluczem do szczęścia nie są pieniądze, a otwartość ludzi – to dewiza Krystyny Haponik, energicznej emerytki, która mieszka w Polankach pod Sokółką.

To maleńka wieś, w samym sercu lasu, gdzie nikt się nie nudzi, nie narzeka, bo nie ma na to czasu. Kiedy pani Krysia była sołtyską, potrafiła nawet wigilię czy spotkanie wielkanocne dla mieszkańców zorganizować u siebie w domu. Jak trzeba było w lesie otaczającym osadę posprzątać, ona rzucała hasło i spontanicznie wszyscy sprzątali ten las. A kiedy sąsiadom ogień strawił dobytek życia, ona pierwsza ruszyła do organizacji pomocy pogorzelcom.

Głównie dzięki jej zabiegom, robieniu medialnego szumu, dom w kilka miesięcy udało się odbudować. Była nawet sołtyską roku w jednym z plebiscytów organizowanych na Podlasiu. Zresztą, nagród i dyplomów zdobyła więcej, ale nie chce się nimi chwalić. Przyznaje, że gdy obejmowała najważniejszą funkcję we wsi, nie miała bladego pojęcia o tym, co ją czeka. Ale podkreśla, że nie żałuje swojej decyzji.

– Kiedy sprowadziłam się z miasta na wieś, nie wiedziałam jak się funkcjonuje w takiej społeczności, więc robiłam wszystko to, co uważałam za najlepsze. Szybko zaprzyjaźniłam się z sąsiadami, z którymi aktywizujemy się, jak tylko możemy. Wszystko po to, by nie mieć czasu na nudę – śmieje się.

To bardzo przedsiębiorcza kobieta. W krótkim czasie udało jej się nawiązać współpracę z powiatem i gminą Sokółka, współpracę z Nadleśnictwem w Czarnej Białostockiej, Polskimi Kolejami Państwowymi. Za swoje największe sukcesy uważa naprawę i monitoring dróg dojazdowych przez tereny leśne do ich wioseczki, zorganizowanie badań lekarskich dla mieszkańców wsi oraz zorganizowanie bezpłatnego kursu komputerowego, w którym uczestniczyli nie tylko mieszkańcy Polanek, ale i sąsiednich miejscowości. A jak dzieci nie miały boiska, by pograć w piłkę – korzystały z jej ogrodu.

– Przez te kilka lat różnych inicjatyw było tyle, że nie sposób wszystkie wymienić – wspomina pani Krystyna.

Od kilku miesięcy sołtyską Polanek już nie jest. O powodach rezygnacji z tej funkcji mówić nie chce. Zdradza tylko, że zrobiła, co mogła, by sąsiadom żyło się lepiej, że ich problemy były jej problemami, ale że już się wypaliła. Nie lubi siedzieć w miejscu, próżni zresztą też nie, więc szybko znalazła alternatywę dla działalności, na rzecz lokalnej społeczności. Teraz czynnie uczestniczy w projekcie „Działaj lokalnie”. Niby podobne zajęcie, co bycie sołtyską, tylko mniej odpowiedzialne. Głównym celem projektu jest bowiem wspieranie i aktywizowanie lokalnych społeczności na terenach wiejskich i w małych miastach poprzez projekty obywatelskie, które służą pobudzaniu aspiracji rozwojowych i poprawie jakości życia oraz przyczyniają się do budowy kapitału społecznego. Opiera się w dużej mierze na wolontariacie.

– Lubię robić coś dla innych, to jest dla mnie jak powietrze. Uwielbiam otaczać się ludźmi, wśród nich czuje, że żyje – tłumaczy.

Mówi, że jesień życia to najlepszy moment na robienie właśnie tego, co się lubi. I że nie umiałaby spędzać emerytury w czterech ścianach, z krzyżówkami w rękach.

– Obcowanie wśród ludzi to najlepsza terapia na wszelkie smutki i problemy. Ja, jak długo zdrowie mi pozwoli, będę działać na rzecz innych, bo to mi przynosi satysfakcję, daje szczęście i czuje się potrzebna. A to najważniejsze w moim wieku – podkreśla.

Ewa Bochenko

Tagi:

,