Halina Gotówko z Długiego Ługu pod Korycinem czaruje szydełkiem. Z nici spod jej rąk kiedyś wychodziły portfeliki, obrusy, bieżniki a nawet firanki. Teraz dzierga głównie bombki i aniołki na choinkę. Starsza pani nie wyobraża sobie życia bez szydełka. Kocha to, co robi, sama też wymyśla wzory. Jej prace są więc unikatowe.

Sympatyczna starsza pani zajmuje się szydełkowaniem. Ale nie jakimś tam zwykłym robieniem obrusów czy serwetek, chociaż te też wychodzą spod jej rąk. Ona lubi rękodzieło sezonowe. Właśnie zaczyna dziergać bożonarodzeniowe ozdoby. Nie chwali się swoją pasją. Nie uważa, że robi coś niezwykłego. Kobiety z jej pokolenia szydełkowały od zawsze. Głównie firanki, nakrycia stołu. Czyli wszystko to, czego kiedyś nie można było kupić. Zresztą, sztuki posługiwania się szydełkiem uczono w szkołach na zajęciach technicznych jeszcze dwie dekady temu. Dziś tę unikalną umiejętność posiadają nieliczni.

– I to też na pewno ma wpływ na rosnące zainteresowanie tymi wyrobami – zauważa nasza bohaterka.

Rękodzieło seniorki z Długiego Ługu zauważył miejscowy ośrodek kultury. Dwa lata temu, na jego stronie internetowej pojawiła się informacja o możliwości nabycia jej prac. Wszystkie, które wtedy akurat miała gotowe, rozeszły się w mig.

– Nie spodziewałam się tego, ale cieszyłam się, że komuś się to podoba, bo dzięki temu zwróciły mi się pieniądze za nici. Nie są tanie i właściwie pochłaniają wszystkie moje pieniądze z emerytury – śmieje się pani Halina.

Podkreśla, że wszystko, co robi, jest dla niej ogromną przyjemnością. A za to nie bierze się pieniędzy. Ale cieszy się, gdy ktoś zwróci jej to, co wyłożyła na materiał do stworzenia swoich cudeniek. Jej przygoda z szydełkiem zaczęła się, gdy założyła rodzinę, od… teściowej.

– Dziergała serwetki i obrusiki. Nie to, że mi się to jakoś specjalnie podobało, bo to kiedyś nie było takie unikatowe jak dziś. W każdym domu można było znaleźć ozdoby z nici. I to w dużych ilościach. Ja po prostu nie chciałam być gorsza od teściowej – wspomina rękodzielniczka.

Zaczęła więc uczyć się splotów. I wsiąkła na dobre. Miała nawet swego czasu epizod z Cepelią. Robiła na zamówienie między innymi portfeliki na szydełku. Z żalem przyznaje, że nie zachowała żadnego takiego cudeńka dla siebie. Gdy była młodsza ciągle brakowało godzin w dobie na oddawanie się swojej niteczkowej pasji. Robiła to w wolnych chwilach. Nie miała ich wiele, ponieważ wraz z mężem pracowała w gospodarstwie. Musiała też jednocześnie zajmować się dziećmi. Dopiero na emeryturze zaczęła dziergać tyle, ile chciała. Czyli niemal cały czas.

Właściwie z szydełkiem już się nie rozstaje. W jej pokoju, na stoliku, leżą nicie, pozaczynane prace i wydrukowane z internetu wzory. Tyle, że rękodzielniczka z nich nie korzysta. Lubi sama je wymyślać. I trzeba przyznać, że dobrze jej to wychodzi. Co chwila ktoś z bliskich prosi ją o zrobienie czegoś nowego.

– To, co wyszperam w internecie, jest moją inspiracją. Wertując sieć bardziej niż na samych wzorach skupiam się na nowych pomysłach, co jeszcze można stworzyć z nici. Tak zresztą zaczęła się moja produkcja ozdób choinkowych – opowiada seniorka.

Z żalem przyznaje, że nikt z jej rodziny nie pokochał szydełka tak jak ona. To znaczy bieżniczki, obrusiki, bombki, a nawet firanki pani Halinki zdobią domy jej dzieci i wnuków i zamówienia na nie ciągle spływają. Ale jednak żadna z córek sama na razie nie rwie się do szydełka. A pani Halinka żartuje, że ona będzie przeplatać swoje niteczki aż do śmierci. No chyba że zdrowie jej na to nie pozwoli i wzrok, bo ten, przy tak precyzyjnej pracy, lubi się psuć. Albo mąż, który z rezerwą podchodzi do zajęcia swojej żony.

– Mówi nawet, że ja nie tylko nic nie mam z mojej pasji, ale i do niej dokładam – śmieje się pani Halinka.

Po czym dodaje, że to nieprawda, bo ma satysfakcję, gdy widzi zachwyt w oczach obdarowywanych bliskich jej wyrobami. Głównie bowiem w ich ręce trafiają wszystkie dzieła lokalnej artystki. Nie ma swojej strony internetowej, żadnego sklepu ani galerii. Jej prace można obejrzeć u niej w domu, pod Korycinem.

Ewa Bochenko

Tagi: