Pięć milionów sprzedanych książek – to naprawdę robi wrażenie. Nie ma chyba dziecka, które nie znałoby Grzegorza Kasdepke. Jest najbardziej poczytnym polskim pisarzem dla najmłodszych, ale również dowcipnym człowiekiem. Uwielbiany przez rodziców i dziadków, którzy podczas czytania jego opowiastek swoim pociechom sami rżą ze śmiechu.

Bajkopisarz z Magdalenki

Wzgórze widać dokładnie, jest po lewej, kiedy idzie się do dawnego mieszkania słynnego bajkopisarza.

– To tu znikał z kolegami – uśmiecha się mama. – Na długie godziny przepadał na tym sławetnym podwórku, mogłam go wołać i wołać.

Podwórko skryte jest na tyłach centrum miasta, z oddali słychać dzwony z pobliskiego kościoła Świętego Rocha. Idąc do typowego mieszkania, w którym spędził dzieciństwo, mijamy dawne przedszkole i schron, gdzie zawsze chował się z innymi dziećmi. Blok tonie w zieleni – widać, że mieszkańcy dawno wychowali już swoje dzieci. Teraz mogą posuwistym krokiem iść do pobliskiego parku, a może nawet wstąpić do dawnego sklepu Merino, gdzie teraz karmią smacznymi i tanimi naleśnikami, znanymi nie tylko w Białymstoku. Nikt tu nie depcze, nie hałasuje, nie biega. Starsi państwo mijają nas, kłaniając się szarmancko, zaczepiają sąsiadów, zatrzymują na chwilę pogawędki. Jest końcówka lipca, rozgrzana słońcem ulica Kalinowskiego oddycha ciężko, wypluwając raz po raz przejeżdżające samochody, w których białostoczanie wracają do domu.

Grzegorz Kasdepke mieszka teraz gdzie indziej, od dawna patrzy na warszawski krajobraz i pije kawę w kawiarniach stolicy. Ale do Białegostoku lubi wracać, bo tu – choć wszystko się zmienia – ciągle jest dobra energia na pobliskim wzgórzu. Któregoś razu tuż obok, w Operze i Filharmonii Podlaskiej, której bryła jest po drugiej stronie ulubionej górki dzieciństwa, odbył się specjalny wieczór autorski.

– Stałem na scenie – opowiadał potem Grzegorz Kasdepke – a przed sobą miałem najdoskonalszą i największą publiczność świata, czyli ponad osiemset dzieciaków. Chyba nikt nie miał nigdy spotkania autorskiego z tak liczną publicznością.

Autor „Kacperiady” (opowieść napisana dawno, dawno temu dla małego synka Kacpra) czy książki „Kuba i Buba” wzrusza się na wspomnienie myśli o sobie z dzieciństwa. Oto mały Grześ, który łobuzuje na wzgórzu, stoi na wprost swego domu, na wielkiej scenie, jako autor kilkudziesięciu książek dla dzieci i młodzieży, słuchowisk radiowych, scenariuszy. Jeszcze słyszy swój głos, krzyk z emocji, gdy zjeżdża na sankach z górki, która jest dawnym cmentarzem. Ale tembr niknie w minionym czasie, na który nakłada się opowieść o literaturze, którą snuje przed prawie tysiącem dzieci na scenie pobliskiej opery.

Oto Grzegorz, który mówi – jako laureat wielu najważniejszych nagród, Ambasador Polszczyzny, Kawaler Orderu Uśmiechu. Bajkopisarz, uwielbiany przez dzieci za pomysły i dowcip. Żeby więc nie ulegać niepotrzebnym sentymentom, bo na nostalgię jeszcze będzie czas – zadam pytania w formie alfabetu. Niech odpowiada w swoim, niepodrabianym stylu, jak zawsze szczerze i zabawnie na najtrudniejsze skojarzenia.

A jak autograf

Niby nic trudnego, bo każdy potrafi napisać „Dla Joasi – z życzeniami wszystkiego najlepszego”.

– Ale wbrew pozorom to trudna sztuka – mówi Grzegorz Kasdepke – Bo każdy chce zostawić swój osobisty ślad.

Pisze więc „Łobuziakom i Grzeczniakom z Biblioteki nr 4.” i śmieje się mówiąc, że autograf to najtrudniejszy gatunek literacki. Dedykacje są największym wyzwaniem dla pisarza, bo trudno jest napisać i mądrą i dowcipną zarazem.

– A czytelnicy oczekują rzeczy wyjątkowych. Ile napisałem dedykacji? – bajkopisarz zamyśla się, robi zafrasowaną minę, a potem szeroko się uśmiecha. – Na pewno grube tysiące już mam na koncie. Szkoda, że nie złotówek!

Z autografami wiąże się pewna historia: kiedyś podpisywał książki w jednym z łódzkich przedszkoli, było ze dwie setki dzieci z książkami. Przez cały czas stał przy nim chłopiec i przy każdym podpisie ponurym głosem mówił: Ale ty bazgrzesz!

Od prawie dwudziestu lat jeździ na spotkania z dziećmi, według pani agentki, która dba o kontakty z publicznością i nowych wydawców – rocznie ma sto spotkań autorskich, na których podpisuje sto książek.

– Pewnie większą wartość mają moje niepodpisane lektury, bo łatwiej je znaleźć – żartuje Grzegorz.

A ja na potwierdzenie znajduję na popularnym portalu sprzedaży jego książkę „Ostrożnie” z dedykacją dla… Michała.

B jak Białystok

– Moje rodzinne miasto – rozmarza się, słysząc pytanie o to, co go tu ciągnie. – Lubiłem Białystok, a pokochałem, jak wyjechałem do Warszawy. Jako dziewiętnastolatek uciekałem w tak zwany wielki świat i gdy zacząłem przyglądać się zza Wisły temu, co się dzieje za Bugiem, zrozumiałem, że mieszkałem w cudownym mieście.

Białystok to ulica Kalinowskiego, teatr lalek, który był budowany, gdy dorastał. Chodził tam samodzielnie, bo scena wyrastała po drugiej strony ulicy, a samochody wtedy nie pędziły jak szalone. No i była oczywiście góra, zwana pieszczotliwie Magdaleną, ze starą cerkwią pod wezwaniem świętej Marii Magdaleny. Górka była miejscem radosnego dzieciństwa, tak prywatnego, że pozwalała się ze sobą spoufalać, tracąc świętość i jedno imię.

– Zjeżdżaliśmy z niej na sankach i na nartach – przypomina sobie Grzegorz czasy białych, śnieżnych i mroźnych zim.

Białystok to także ulica Grochowa, którą dreptał do szkoły podstawowej nr 4. Dużo wspomnień i jakby z innego świata, który zawsze był przyjazny i bezpieczny.

– No i oczywiście I LO, którego nie znosiłem wtedy, bo trudno kochać szkołę wymagającą tak wiele. Ale – przypomina sobie po chwili – przeczytałem tam parę fajnych książek, niestety – wszystkie pod ławką.

C jak czemu dzieci?

– Przyznam się do czegoś. Ja wcale nie chciałem pisać dla najmłodszych – uśmiecha się szeroko Grzegorz Kasdepke.

Gdy był nastolatkiem, myślał, że będzie Markiem Hłasko lub Andrzejem Stasiukiem swego pokolenia. Aż trudno uwierzyć w te marzenia, bo przecież napisał kilkadziesiąt książek dla dzieci, a opowieści nagradzane były wieloma ważnymi nagrodami. Ale debiutował w „Fantastyce” tekstem dla dorosłych i studiował dziennikarstwo, żeby pisać.

Po prostu, jak to w życiu bywa najczęściej na studiach, dostał propozycję pracy w piśmie dla dzieci „Świerszczyk”. Poszedł tam niechętnie, ale wiedziony ciekawością, napisał jeden czy dwa teksty na życzenie. Coś musiało być w jego patrzeniu na świat. Może to ta umiejętność patrzenia na świat oczami dziecka?

Teksty się spodobały. I tak awansował z rozcinacza listów od czytelników na prawdziwego dziennikarza. Po roku został redaktorem naczelnym gazety. W tym samym czasie dowiedział się, że zostanie ojcem i trochę z przerażenia, ale więcej z miłości zaczął wymyślać historyjki.

– Zwłaszcza, że po urodzeniu się Kacpra chciałem napisać książkę, żeby po latach syn mógł przeczytać i chichrać się do rozpuku – dodaje pokazując zdjęcie dorosłego już syna z gitarą.

Ciekawe ile dziesiątek tysięcy Kacprów robiło to przez dwadzieścia lat?

D jak Detektyw, e jak ekranizacje

Detektyw Pozytywka to jeden z bohaterów najpopularniejszej książki autora. Tak, to jest ktoś.

– Wymyśliłem go, żeby zetknąć dzieci z fabułą kryminalną, bo chciałem, żeby jego przygody uczyły je logicznego myślenia i wyciągania wniosków. Tymczasem okazało się, ze detektyw stał się ważniejszy ode mnie! – Grzegorz śmieje się, bo wie, że jest popularnym autorem, ale daleko mu do tego sławy zabawnego detektywa z kaktusem i mnóstwem pomysłów na rozwiązanie zagadek kryminalnych.

Historia z Pozytywką przyśniła mu się, kiedy intensywnie myślał o tym, jak napisać kryminał dla dzieci. To nie jest takie częste, bo z reguły postacie w książkach są jakoś związane z obserwacją życia i tak jest przecież z Kacprem, zekranizowanym na potrzeby filmu czy Kubą i Bubą, parą rodzeństwa. Ale to już chyba literka r, prawda?

F jak fanaberie pisarza

– Fanaberie… – zamyśla się Grzegorz Kasdepke. – Uwielbiam to słowo.

Kojarzy mu się literacko, oczywiście z jedną z książek o Kubie i Bubie, w której dzieci do szału doprowadzają pana Waldemara, zakochanego w ich babci. Ale przy okazji książka tłumaczy znaczenie różnych dziwnych słów, które znalazł w lekturach szkolnych.

– W jakiś sposób moją fanaberią jest opowiadanie dzieciom w prostych słowach o tym, co komplikują dorośli. Czy ja mam jakieś fanaberie? Moje życie – mówi wesoło, dodając, że przynajmniej z punktu widzenia jego mamy pełne jest fanaberii.

Dlaczego?

– Ponieważ żyję sobie zawsze wesoło, jakbym ciągle był na wakacjach i hołduję różnym przesądom, jak temu, żeby nie zapowiadać, o czym będzie kolejna książka. Albo że nie można pracować w dniu, w którym pada deszcz. Bardzo wygodna zasada, bo w Polsce często pada deszcz! – uśmiecha się.

G jak Grześ

Jako Grześ zażył prawdziwej miłości. Widać to po sposobie, w jaki mama, pokazując jego dawny pokój, mówi o łóżku synka, które w nim stało. I po tym, jak dotyka książek Grzegorza, wypełniających regał. I po zmartwieniu, gdy spada mały anioł z jednej z półek, tłukąc się na kawałki.

– Nie szkoda aniołka, ale kto nam chciał dać znać, że tu jest? Może tato Grzesia? – zamyśla się i dodaje, że rozpieszczała syna razem z babcią. – Kochałyśmy mocno. Nigdy nie dostał nawet klapsa, choć zdarzało się, że zasłużył – tłumaczy, że aby dziecko mogło się prawidłowo rozwijać, musi czuć się ważne i kochane.

– Kiedyś nie znosiłem tego zdrobnienia, bo chciałem być poważnym Grzegorzem, a wszyscy mówili Grześ – śmieje się autor „Kacperiady”. – Mama umiała też mnie skompromitować w towarzystwie nastolatków, mówiąc jeszcze gorzej, na przykład Grzesiuleczku, co oznaczało spadek z ważnej drabiny znajomości towarzyskich na samo dno. Musiałem się znowu po niej wspinać, żeby jakąś pozycję uzyskać – wspomina.

Imię – w zdrobnieniu – polubił dużo później, nie pamiętając już o traumie, jaką przeżywał w związku z popularnym w dzieciństwie wierszykiem Tuwima o nierozgarniętym chłopcu „Idzie Grześ przez wieś”.

– No i wszyscy mnie też pytali, czy wrzuciłem już list do skrzynki – dodaje przypominając, że Grześ – znowu u Juliana Tuwima – bywa całkiem solidnym kłamczuszkiem.

I jak inspiracja

– Największa inspiracja to oczywiście dzieci, nawet kilka książek napisałem, bo dzieci opowiedziały mi swoją historię – przypomina Grzegorz.

Na przykład książka „W moim brzuchu mieszka jakieś zwierzątko” – śliczna opowieść o małej dziewczynce i niezwykle tajemniczym stworze powstała w ten sposób. Na jednym ze spotkań autorskich mama czteroletniej dziewczynki powiedziała, że córeczka opowiada o tym, że połknęła kota lub psa, bo w jej brzuchu cały czas burczały. Dziewczynka postanowiła to coś w sobie wyhodować. Karmiła je kabanosami, chlebem z nutellą.

– Potem zaczęła manipulować mamą i tłumaczyła, że nie będzie jadać surówek, bo zwierzątko tego nie znosi – komentuje autor książki. – Fajna historia, opisałem ja dokładnie tak, jak ją usłyszałem i dobrze się stało, bo ta książka została natychmiast wpisana na światową listę Białych Kruków.

Inspirujące są też pytania dzieci. Oto ranking najlepszych: na trzecim miejscu pytania o garderobę, co akurat ma na sobie, łącznie z kolorem majtek. Miejsce drugie – pytanie zadano w Szkole Muzycznej w Krakowie: „Czy był pan kiedyś mężatkiem?”, a na pierwszym pytanie z Warszawy od siedmiolatka: „Był pan kiedyś przystojny?”.

– Czasami nie bardzo wiem co odpowiedzieć, bo zazwyczaj ryczę ze śmiechu. Dlatego jeżeli ktoś ma pytania śmieszne, to chętnie je notuję i może kiedyś wydam książkę z opowiadaniami dzieci – mówi Kasdepke.

K jak Kacper

– To najważniejsza osoba w moim życiu. Mój syn, któremu zawdzięczam więcej niż on mnie. Zmienił moje życie na lepsze, z płaskiego stało się filmem w 3D. Kacper to wszystkie litery w alfabecie, ale zachowajmy p jak prywatność, wystarczy, że był inspiracją literacką, moją miłością ponad wszystko i świetnym kompanem, gdy dorastał – tłumaczy.

Grzegorz Kasdepke nie lubi wzruszeń, woli ironię i dowcipne spojrzenie nawet na tak ważne i fundamentalne sprawy, jak rodzicielstwo, więc dorzuca:

– Kocham go jak ogórki małosolne, moją domową bibliotekę, ulubiony fotel, w którym zawsze czytam książki. Jak widoki Podlasia, spotkania autorskie w małych bibliotekach. Syn i żona są jak najprawdziwsze niezbędniki do błogostanu.

M jak mama

– O, no właśnie do tego dobra dodajmy jeszcze mamę – puszcza oko Grzegorz Kasdepke.

A mama pokazuje wielki bukiet z dedykacją „Fantastycznej mamie od nienajgorszego syna” – dostała na Dzień Matki, kwiaty wysłano pocztą kwiatową, a syn dwa razy dzwonił z życzeniami, żeby nie zapomniała, jaka jest ważna. Mama Grzegorza pokazuje maleńki pokoik, w którym mieszkał Grześ i opowiada o niezwykłej więzi ze swoim dzieckiem. Dla Grzegorza m jak mama wiąże się z literką k jak książki. To dzięki niej pokochał literaturę, muzykę i podróże. Zapamiętał jej ulubioną pozę z dzieciństwa, kiedy siedzi zagłębiona w lekturze. Jak symbol szczęśliwego dzieciństwa.

– Zaczytana mama, słońce, ja. Świat toczy się we właściwym kierunku – myślałem o sobie wplecionym w wir życia moich najbliższych – mówi.

Książki są w podwójnym domu w Warszawie i w Białymstoku wszędzie, porozkładane, porozrzucane, otwarte i czekające na lekturę. Wszechświat w obrębie wzroku.

– Nawet kiedy czasem nie mam książki obok siebie, to często mam ją jak Pan Maluśkiewicz w wielorybie. Tylko, że to książka jest we mnie – dodaje.

N jak nicpoń

– Moje książki były często określane mianem anty pedagogicznych, bo bohaterowie, których stworzyłem bywają nicponiami, jak to zwykle bywa w życiu niepokornych dzieci. Kuba i Buba zawsze się kłócili. Sam chciałem być chuliganem i robiłem wszystko, żeby pokazać, że nim jestem, ale miałem dobre oceny i nauczyciele spoglądali na moje wyczyny z politowaniem. Koledzy chyba także – opowiada. – Nie pozostaje mi nic innego, jak… lubić nicponi w literaturze.

O… czym pisać? I p jak pieniądze

Kiedy spotyka się z czytelnikami na spotkaniach autorskich, najczęściej mówi o swoich książkach. Ale nie ma problemów z twórczą niemocą, o nie.

– Jestem autorem, który cierpi na nadmiar pomysłów. Moim problemem jest tylko brak czasu. Zapisuję pomysły w notesach, ale potem nie mam czasu do nich zajrzeć. Całe życie spędzam na polowaniu na pomysły, lubię pisać za każdym razem nową historię, wymyślam dla niej sposoby, wiercę dziurę w wyobraźni.

Któryś z wydawców policzył, ile nazbierało się tych pomysłów przerobionych na książki i to jest ponad pięć milionów. To bardzo dużo, niespotykanie wiele jak na warunki literackie i na autora książek dla dzieci. I generuje od razu pytania: Proszę pana, ile pan zarabia?

– Nie odpowiadam wprost, bo po pierwsze to tajemnica handlowa, a po drugie co oznacza dużo i dla kogo?

Grzegorz Kasdepke przypomina sobie jeszcze jedną sytuację.

– Kiedyś odpowiedziałem dziecku na spotkaniu autorskim, bo to pytanie pada za każdym razem, że zarabiam tyle, ile powinien zarabiać pisarz w Europie. On wtedy trącił swego kolegę i powiedział: Z tysiaka ma. Jeśli nie chcę powiedzieć wprost, ile zarabiam, to dzieci drążą dalej: Jakim pan jeździ samochodem? Ale muszę powiedzieć, że autorzy popularnych książek dla dzieci zarabiają w miarę sensownie, choć biorąc ilość książek, które sprzedałem, zastanawiam się, dlaczego ja jeszcze nie spłaciłem kredytu.

R jak rodzeństwo

No i dotarliśmy do tej literki, która zaczyna i kończy każde spotkanie odnośnie książki o rodzeństwie. Oczywiście Kuba i Buba, dzieci z piekła rodem. Autor myślał, że takiego rodzeństwa nie ma, ale w Krakowie na spotkaniu podeszła jakaś pani i powiedziała: jak pan to zrobił, nie znamy się przecież, ale pan opisał moje dzieci doskonale. Rudowłosy Kuba i dziewczynka, nazywana już po lekturze Bubą i one są przekonane że autor je podgląda, ponieważ w pierwszych dwóch książkach przedstawił ich domowe awantury.

– Sam jestem jedynakiem, ale nigdy nie byłem samotny. Przy Kalinowskiego to niemożliwe, spędzałem tam moje dzieciństwo od świtu do zmierzchu, z innymi kolegami, którzy – głowę bym dał – byli moim rodzeństwem, tylko mieszkającym w innym domu.

S jak seks i…

– Ulubione słowo na s, ale myli się ten, kto myśli, że tylko dorosłych. Pamiętam pytanie zadane przez zerówkowicza: Czy pan chciałby być seksowny, a drugie, od podobnego czytelnika: Czy pan lubi się seksować. No, lubię (głośny śmiech – red.). Dla mnie to bardziej s jak spotkania, których odbyłem dziesiątki, setki, tysiące, a może nawet, kto wie – jeszcze więcej?

Na spotkania przychodzą uczniowie z najwspanialszymi na świecie nauczycielkami, które gotowe są poświęcić własny, prywatny czas, by wpajać dzieciakom miłość do czytania. Te nauczycielki mają świetną orientację we współczesnej literaturze dziecięcej i potrafią kształtować gusta swoich uczniów. Dziś jest to trudniejsze niż jeszcze kilka lat temu, gdy był o wiele bardziej swobodny wybór lektur uzupełniających, ale wciąż pozostaje możliwe. Nauczycielki wiedzą na przykład, jakie lektury się zestarzały, jakie dobrane zostały nieodpowiednio w stosunku do wieku czytelników.

– Od nich na przykład dowiedziałem się, dlaczego dzisiejsi uczniowie generalnie nienawidzą Kubusia Puchatka. Tę piękną, mądrą, zabawną książkę czyta się w drugiej klasie szkoły podstawowej. Gdyby trafiła do sześciolatków, jej lektura stałaby się wspaniałą przygodą. Gdy trafia do ośmiolatków, zupełnie już nie sprawia frajdy…

W sprawie spotkań jest czasem i ciąg dalszy. Grzegorz przypomina sobie poruszający list od czytelnika, który miał nieszczęście trafić na lekturę szkolną, jego książkę. Chłopiec napisał maila, w którym zawarł komunikat: Proszę pana, dostałem z pana pałę.

T jak trauma

(Grzegorz Kasdepke nie chciał o żadnej opowiadać, bo rzekomo nie miał. Wierzymy na słowo)

U jak urodziny

Jest przystojny, szarmancki i staroświecko dystyngowany – często na ważne spotkania autorskie zakłada muchę pod brodę. Ale nie przeszkadza mu to ubierać się również i ekstrawagancko – w czerwone spodnie lub zamszowe marynarki. Wie doskonale, że jesteśmy oglądaczami, którzy najpierw patrzą, potem słyszą, więc stara się mieć swój niepowtarzalny styl i zawsze być w formie. Nigdy nie ukrywał swego wieku, więc wszyscy doskonale wiedzą, że świętuje 4 maja. Które urodziny? Nie odlicza, bo szkoda na to czasu. Co roku dostaje listy i życzenia – nagrane, zaśpiewane, wypisane: od przedszkolaków, bibliotek czy szkół. To go odmładza i pozwala zawsze być młodszym niż metryka. Zapomnijmy więc o w jak wiek.

Zbliżamy się do końca naszej opowieści o tym najsłynniejszym białostockim bajkopisarzu wszechczasów. Grzegorz Kasdepke dorzuca na koniec jeszcze kilka anegdot i pytań od dzieci, rozśmieszając za każdym razem: Czy to pan napisał Biblię, czy lubi się pan całować i czy był pan kiedyś przystojny?

Wielbiciel komiksów. Sam przyznaje, że nie zawsze lubił literaturę, a do czytania „przemocą” zmusiła go ciotka. Laureat Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego, dwukrotny zdobywca nagrody Edukacja XXI, wyróżnień: Polskiej Sekcji IBBY i Jury nagrody Małe Pióro nonszalancko podchodzi do tych wyróżnień, ciesząc się z tego, że jest czytany.

Na koniec, kiedy już dopijamy resztki cappuccino i powoli zbieramy się do rozstania, mówi:

– Powiedzieliśmy o prawie wszystkich literkach, ale nie wspomnieliśmy o typowo polskich znakach : ą, ę, ś, ć, ź. Kiedyś napisałem książkę „Niesforny alfabet”, w której bohaterkami są właśnie literki. Chciałem o każdej z nich napisać opowiadanie, ale zorientowałem się, że nie o każdej się da. Kiedy tłumaczyłem się dzieciom już na spotkaniu, że nie o wszystkich jest, rękę podniósł jakiś chłopiec i powiedział, że dziwi mi się bardzo, bo przecież jestem wszystkowiedzącym pisarzem, a nie znam tego słowa. Każdy je zna, prychnął i napisał mi na karteczce słowo na ą. Brzmiało: ołtarz.

Dorota Sokołowska

Tagi:

,