Nie traktują się jak koło gospodyń wiejskich, a po prostu jak organizację, która ma wpłynąć na aktywizację wiejskiej społeczności. I chyba nieźle im to wychodzi, bo nie dość, że coraz głośniej o ich działaniach skupionych nie tylko w okół ich wsi, ale też takich, które przynoszą pożytek dla mieszkańców całej gminy. Mowa o Kole Gospodyń Wiejskich z Sitawki, z maleńkiej wsi pod Janowem, którego prezesem jest… mężczyzna.
Tak wyszło, że nie było chętnych do pełnienia tej zaszczytnej funkcji. Aby więc wymogom założenia koła stało się zadość, ja zgłosiłem się na ochotnika i tak już zostało – zaczyna ze śmiechem Damian Bakun, prezes sitawskiego koła gospodyń wiejskich.
A właściwie gosposiów, bo mężczyzn w nim więcej niż pań. Historia ich organizacji jest prozaiczna, ale może służyć innym za przykład do tego, że na wsi może być jak dawniej: z sąsiadami traktować się jak rodzina i spędzać z nimi wolny czas. I to nie tylko na zabawie. Mieszkańcy Sitawki bowiem przekonują, że najbardziej lubią razem pracować.
Od dawna kilkoro młodych ludzi z tej miejscowości chciało zrobić coś, co by zmieniło szare, pełne pracy życie sąsiadów. Ale problemem były pieniądze, a raczej ich brak. Gmina Janów do najbogatszych nie należy, nie mogli liczyć na duże wsparcie ze strony jednostki. Myśleli nawet o założeniu stowarzyszenia, dzięki któremu mogliby pozyskiwać pieniądze z unijnych funduszy, z programów wspierających rozwój wsi. Bali się jednak księgowości, że sobie po prostu z nią nie poradzą.
W grudniu 2018 roku los, a w zasadzie Agencja Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa, podarował im szansę na realizację planów. Ruszył akurat program, z którego można było pozyskać fundusze na działalność nowo utworzonych kół gospodyń wiejskich. Mieszkańcy Sitawki długo nie zastanawiali się. Założyli organizację i zdobyli dofinansowanie.
Na początku w ogóle nie myśleliśmy, że nasze koło przyjmie taki kształt. Zależało nam, żeby znaleźć pieniądze na realizację projektu – wspomina Damian.
Jego żona i małżonka jednego z sąsiadów nie pochodziły z okolicy. Przez to w ogóle nie rozumiały podlaskiej gwary. To właśnie ich pomysłem było stworzenie słownika najpopularniejszych słówek, który był filarem pierwszego projektu tego koła. Dodatkowo udało się jeszcze stworzyć gadżety z frazami zaczerpniętymi z podlaskiej mowy. Były to ubrania, które członkowie koła zaprezentowali na pokazie mody na festynie w Janowie. Na bluzach i koszulkach znalazły się m.in. takie napisy jak: „samo rychtyk” (w sam raz), „czyj heto mołat?” (czyj to młot).
Te frazy połączone były zabawnymi grafikami. Na przykład obrazek z oświadczającym się mężczyzną był opatrzony napisem „papał ja u kałabaniu” (wpadłem w pułapkę). Cieszyły się one ogromnym zainteresowaniem – opowiada prezes.
Przyznaje, że tak dużym, że rozważają nawet komercyjną produkcję takiej odzieży. Mają już zamówienie z miejscowej szkoły, która chce ich bluzy pokazać na targach w kraju.
Każdy, kto również chciałby mieć taką koszulkę czy bluzę, musi się z nami skontaktować poprzez wiadomość prywatną na naszym funpage’u „Koło Gospodyń Wiejskich Sitawka”. Jeśli zbierze się odpowiednia liczba zamówień, wykonamy je – zaprasza Damian.
Poza tym, koło z powodzeniem realizuje swoje cele zmierzające do aktywizacji mieszkańców ich wsi. Organizują pikniki, wspólne rowerowe wycieczki. Udało im się nawet stworzyć imprezę, na której bawiła się cała gmina. Były to mikołajki. Na początku myśleli o tym, by zrobić je w domu u jednego z członków organizacji. Kiedy okazało się, że gmina w tym czasie zamierza otworzyć nowo wybudowane targowisko z mini galerią, wpadli na pomysł, by wydarzenie przenieść właśnie tam. Dogadali się z władzami i przez tydzień wieczorami przygotowywali miejsce na mikołajkowy event.
Do tej pracy zabieraliśmy ze sobą dzieci, które nawet tam spały. Chcieliśmy, aby ta impreza była niezapomniana. I chyba udało nam się osiągnąć cel, bo gości było mnóstwo i na ich twarzach widać było zadowolenie. A to największa satysfakcja, tym bardziej, że działaliśmy społecznie. Myślimy też już o kolejnej edycji – opowiada prezes.
Nie zamykają się tylko na swoją okolicę. Podejmują współpracę z innymi organizacjami z terenu powiatu. Nawiązali też kontakty z kołami w kraju. Zamierzali nawet zorganizować kilka wyjazdów studyjnych, by wymienić się z ich członkami doświadczeniami. Na razie te plany zweryfikowała pandemia. Ale zamierzają do nich wrócić, jak tylko sytuacja się ustabilizuje. Teraz skupiają się na tym, co mogą zrobić bez względu na wprowadzone ograniczenia. Walczą o pasczkomat InPostu w Janowie. I o własną świetlicę w swojej wsi. Tyle się u nich dzieje, że potrzebne im miejsce do wspólnych spotkań. W tym momencie jedyną nadzieją na to jest namiot, który spełniłby rolę takiego pomieszczenia.
Mamy nadzieję, że uda nam się pozyskać na niego pieniądze. Małymi krokami idziemy do celu. Najpierw chcielibyśmy mieć świetlicę, potem może uda się wybudować altanę i boisko na potrzeby naszych mieszkańców – wylicza prezes.
Szukają różnych źródeł finansowania ich pomysłów. Nie skupiają się tylko na tym, co oferują urząd marszałkowski. Jak się okazuje, nie tylko z UE można uzyskać dofinansowania.
Jest mnóstwo fundacji, które wspierają inicjatywy społeczne. Między innymi fundacja Orlenu. Niestety nasz pierwszy wniosek o wsparcie został odrzucony, ale nie poddajemy się, będą kolejne – zapewnia Damian.
Podkreśla też, że oni dzięki kołu na nowo poznali uroki wsi i sąsiadów.
Wspólna praca na rzecz społeczności jest nie tylko rewelacyjną formą aktywizacji, ale też świetnym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Zachęcam bardzo do zakładania kół. To naprawdę same korzyści dla mieszkańców – kończy.
Ewa Bochenko